Anna Jakubczak – Jak pan wspomina swoje początki na scenie i jakie ma pan rady dla początkujących?

Mirosław Gancarz –  Moje pierwsze prezentacje artystyczne na scenie odbywały się już przedszkolu, kiedy tańczyłem w zespole przebrany za górnika. Najbardziej utkwiło mi w głowie to, że mieliśmy narysowane na tej scenie miejsca i punkty, od którego mamy się przemieszać. 

I to są moje pierwsze wspomnienia, jeśli chodzi o wystąpienia. Scena komediowa zaczęła się na studiach. To były czasy, kiedy nie było internetu i przez to mieliśmy więcej czasu i mniej pokus na spędzanie wolnego czasu. I wtedy już funkcjonował w Zielonej Górze w Wyższej Szkole Pedagogicznej Klub Studencki “Gęba” i drugi obok niego klub Zatem. 

 Z tego co wiem, to od klubu Zatem wzięła się nazwa Kabaretu Potem, dlatego, że próbowaliśmy w klubie Zatem, no to jak Zatem to Potem. I tak zostało. 🙂

Anna Jakubczak – Czytałam na pewno, że osoby, które umieją się z siebie śmiać, lepiej radzą sobie z emocjami i wybaczeniem innym.

Mirosław Gancarz – Uważam się za osobę, która ma poczucie humoru. Tym bardziej że tak, jak gdzieś przeczytałem w „mądrej książce” jest ono emanacją inteligencji. Odważna teoria, czyli ludzie mniej inteligentni, teoretycznie nie powinni mieć poczucia humoru. Nie wiem, nie sprawdzałem tego w badaniach. 

Na pewno poczucie humoru i umiejętność skomentowania nieoczekiwanych zdarzeń w naszym otoczeniu pomaga rozładować napięcie psychiczne. Też obrócenia trudnej sytuacji w żart, tak żeby nie obrazić drugiej strony, tylko rozbawić, to jest na pewno bardzo przydatne w życiu. Generalnie chcemy, żeby nas lubiano. To jest naturalna cecha każdego człowieka. A poczucie humoru i umiejętność wykorzystania tego poczucia to na pewno ułatwia osiągnięcie tego celu.

Anna Jakubczak –  Czy poczucia humoru można się nauczyć?

Mirosław Gancarz –  No chyba trzeba mieć jakiś zalążek w postaci talentu. Natomiast można to rozwinąć i to trenować w jakiś sposób. To są jakby dwa aspekty. Mieć poczucie humoru, żeby umieć się śmiać z sytuacji, z siebie nawet, a umiejętność stwarzania sytuacji czy tekstu komicznego to już jest wyższy stopień tej zalety.  Tak, bo ja uważam, że poczucie humoru jest wielką zaletą. I jak mówiłem, warto to w sobie rozwijać, jak każdą cechę pozytywną, która nam przynosi jakieś korzyści. Natomiast oczywiście można też poczucie humoru wykorzystywać w niecnych celach, żeby kogoś na przykład ośmieszyć, obrazić. To niestety coraz częściej się zdarza na scenie kabaretowej. Komediowej to nie, ale kabaretowej. Bo ja uważam, że scena kabaretowa, czy twórczość kabaretowa jest pewnym obszarem szerzej rozumianego pojęcia, jakim jest sztuka komedii.  

Anna Jakubczak – Ta granica przekraczana jest najczęściej w stand’upach i tzw. roast’ach, prawda?

Mirosław Gancarz – Stand-uperem takiego roastu jest dany artysta, stand-upper najczęściej, bo roasty tylko w tym środowisku występują jako forma. I to ludzie spotykają się we własnym gronie przed publicznością i próbują w sposób zabawny i błyskotliwy komuś dopiec. To jest główne założenie, jeśli ludzie się na to godzą, są na to przygotowani, to nie jest nic złego moim zdaniem. 

Natomiast na scenie kabaretowej zdarza się, że jeśli się ośmiesza, czy pokazuje w krzywym zwierciadle jakąś często zdarzającą się sytuację, czy pewne cechy grupy społecznej, to jest ok. Przekroczeniem jest dla mnie przy scenie kabaretowej naśpiewanie się z konkretnej osoby w bardzo nieprzyjemny i raniący sposób.

Anna Jakubczak – Mówił też Pan o tym, żeby rozwijać poczucie humoru. W jaki sposób? 

Mirosław Gancarz – To nie jest do końca takie łatwe. Nic nie jest łatwe w życiu, zwłaszcza jeśli chodzi o rozwijanie talentów. Dużo oglądać, słuchać opinii, oglądać wywiady, czytać, szczególnie te z artystami komediowymi. Takie jest powszechne odczucie, że jak ktoś jest artystą komediowym, to musi w życiu prywatnym sypać z rękawa dowcipami, ale tak nie jest! 

Ja zawsze powtarzałem taką anegdotę o Paganinim. 

Kiedy jakaś pani zaprosiła Paganiniego na herbatę, to poprosiła go, żeby zabrał ze sobą koniecznie swoje skrzypce.  Z takim domysłem, że będzie tam grał dla towarzystwa. A Paganini odpowiedział, że niestety, ale jego skrzypce nie pijają herbaty. 

 Dlatego też zdarzało mi się, i pewnie wielu kolegom, którzy są znani z twórczości komediowej, że ludzie oczekują od nich dowcipów.  Ale w tym prywatnym życiu wielu artystów komediowych to są bardzo poważni ludzie. Nawet się mówi, że jak się wchodzi do pokoju zadymionego dymem tytoniowym, gdzie siedzi czterech smutnych facetów, to znaczy, że wymyślają oni dowcipy.

Twórczość komediowa, to też jest ciężka praca. I obserwacje. I też szereg umiejętności. Łamania konwencji i schematów  myślenia. Bo ważna jest  właśnie umiejętność rozbawienia pewną konstrukcją tekstu, nieoczekiwaną puentą, sytuacją na scenie.

Anna Jakubczak –  W Toastmasters nie mamy może skeczy, ale mamy mowy humorystyczne. Gdzie szukać inspiracji do takich mów i jak je konstruować?

Mirosław Gancarz –  Pisanie tekstów komediowych, w ogóle scena komediowa jest nie lada wyzwaniem. W moim przekonaniu trudniej rozśmieszyć niż wzruszyć. Rozśmieszyć w taki sposób, że nie chodzi mi o taki pusty rechot, ale, aby, wprowadzić odbiorcę w dobry nastrój. Jednocześnie coś mu przekazać, jakąś refleksję, zwrócić uwagę na pewne zjawiska, do których się przyzwyczajamy. 

Misją artystów komediowych, czyli nas, to jest oprócz tego, żeby bawić, też wskazywać na pewne ważne rzeczy, że są groteskowe lub śmieszne. By zauważać jakiś absurd.

Ja bardzo lubię właśnie te formy związane z absurdem, dlatego Monty Python jest dla mnie niezaprzeczalnym idolem. Nie trawię zaś humoru w stylu Benny’ego Hilla. 

Anna Jakubczak –  Mówi pan o misji, czyli artyści, jakby kreują autorytety i wzorce publiczne? 

Mirosław Gancarz – Tak można powiedzieć. Artyści są obserwatorami rzeczywistości i próbują tę rzeczywistość w sposób zabawny pokazać w krzywym zwierciadle. Dla mnie idealnym jest artysta, który pokazuje absurdy, które są wokół nas i jednocześnie nas czegoś uczy. Otwiera nam oczy na pewne zjawiska, na jakieś stereotypy, zachowania. I wielu początkujących artystów komediowych, kabaretowych, czy stand-uperów starają się za wszelką cenę rozbawić widownię, czasem niestety na siłę. 

Moim zdaniem tą właściwą drogą, chociaż trudniejszą, jest pokazywanie własnego punktu widzenia na te rzeczy, a nie poszukiwanie poklasku i popularności takiej łatwej. To się tak może wydawać, żeby zrobić karierę kabaretową, to wystarczy przebrać się śmiesznie i robić śmieszne miny i mówić na scenie równie śmiesznym głosem, ale to nie o to chodzi.

Jeśli chodzi o stand-uperów, to wystarczy wyjść, opowiadać jakieś obrazoburcze teksty i dużo przeklinać.  Ale na przykład moim ideałem stand-upera w polskim wydaniu, bo też polski stand-up różni się od tego amerykańskiego –  jest Abelard Giza, który ma rzeczywiście coś do powiedzenia. On oczywiście tę konwencję stand-upu spełnia,

 bo opowiada o sobie, o swoich spostrzeżeniach,  nie ucieka od mocnych wyrazów, powszechnie używanych, uznawane za wulgarne. Ale to są słowa, które mają za zadanie wzmocnić emocje. I dlatego trzeba je używać, po to, żeby być bardziej autentycznym.

Anna Jakubczak –  Jak wyglądały kulisy przygotowań? 

Mirosław Gancarz –  Zdarzały się oczywiście wpadki sceniczne, szczególnieszczególnie że próby Kabaretu Potem odbywały się prawie codzienne. Wręcz tłukliśmy je do perfekcji, każdy ruch, tonację głosu. Nagrywaliśmy też spektakle, obserwowaliśmy, każdego kroku jak publiczność reaguje. Konstruowaliśmy program zwracając na to uwagę. To był zresztą pomysł naszego lidera  magistra inżyniera Władysława Sikory, który wymyślił taki system, że nagrywał występy  i każdy gag w skeczu był punktowany w zależności od tego, jak była silna reakcja

publiczności,  a potem, jaką każdy skecz miał sumę punktów. W ten sposób tworzona była dramaturgia, że skecze stawały się coraz lepsze i bardziej nakręcały publiczność, by dojść na koniec do punktu kulminacyjnego i było zakończenie. 

Anna Jakubczak –  A propos wpadek, jak sobie radzić z nią będąc na scenie?

Mirosław Gancarz –   Trzeba sobie uświadomić, że publiczność nie lubi perfekcyjnych robotów.  Można zbudować więź z odbiorcą, jeśli ktoś potrafi zgrabnie wyjść z jakiejś pomyłki.  Dlatego my w Kabarecie Potem znaliśmy taki sposób na radzenie sobie ze wpadkami, że wymyślaliśmy pomyłki i od razu wymyślaliśmy jak z nich wyjść. 🙂

Kiedy już się pomyliłem, byłem na to przygotowany, dlatego to bardzo mnie uspokajało. Pomagało też nawiązać taką fajną relację z publicznością, że mają na scenie żywego człowieka, który pomylił się. To dodawało smaku. Nikt nie jest doskonały, a publiczność nie lubi perfekcyjnych wykonań. 

Występując przed publicznością, jak już się człowiek nauczy wyczuwać publiczność, to trochę przypomina surfowanie po fali. Kiedy czuje się, że ta fala śmiechów, klasków się podnosi, kiedy zagrać pauzę, kiedy opada i można na niej dalej się ślizgać. 

Przykładem takiej przygotowanej pomyłki, jest piosenka „Nudzę się”, gdzie nasz świętej pamięci pianista Adam Pernal i w pewnym momencie krzesło się pod nim załamało. Mimo tego nie przestał grać, mimo że leżał na ziemi. To wzbudziło taką euforię wśród publiczności, że od tego czasu Adam preparował te krzesła po to, żeby je złamać, i żeby to wyglądało tak, jakby to się działo przypadkowo. Mało tego, jedna z naszych fanek, po którymś występie powiedziała: „No, ten wasz pianista to ma pecha, pięć razy mu się krzesło pod rząd złamało”. 🙂

Część II – czytaj dalej.

Rozmawiała: Anna Jakubczak